Znajdujemy sie w miejscowosci Tsettserleg. Wedlug przwodnika jest to jedna z najpiekniejszych stolic tutejszego odpowiednika wojewodztw. Ponoc stanowi swietna baze wypadowa dla osob ktore chca zobaczyc tutejsze parki narodowe i jeziora.
A teraz pora na rzeczywistosc - miasto jest brzydkie, nie ma tutaj nic ciekawego i wszystko jest drozsze niz w Ulan Bator. Przyklad: za przyjechanie tutaj (500km) zaplacilismy lacznie 54.000 MNT czyli okolo 130zl. Przenocowalismy w hotelu a rano chcielismy znalezc transport do polozonego o 180km stad jeziora. Najtansza oferta jaka nam zlozono to 180.000 MNT (i to po dlugich targach).
Na szczescie spotkalismy bialego czlowieka, ktory sam o sobie mowi, ze jest "very rich" i "he doesn't care about money". Zaproponowal nam, ze zabierze nas swoja potezna Toyota Land Cruiser na Gobi (800km na poludnie) za 80$ od osoby ale gdy Jacek powiedzial mu, ze ma tylko 100$ na najblizsze dwa tygodnie, zgodzil sie zabrac nas za 50$ (65.000 MNT) od osoby. Czyli lacznie za 800km podrozy komfortowa Toyota zaplacimy tyle ile Mongolowie chcieli za 180km w zatloczonym, koreanskim minibusie. W cenie tej jest takze ubezpieczenie, ktorego Mongolowie oczywiscie nie oferuja, ba, chyba nawet nie wiedza, ze cos takiego istnieje. Tutaj ponoc nikt nie jest ubezpieczony. Dodatkowo obiecal pomoc nam znalezc tanszy nocleg, poniewaz wyruszamy dopiero jutro rano.
Tak wiec w "miescie, w ktorym nie mozna sie nudzic" (cytat z przewodnika turystycznego z 2009 roku) mamy do spedzenia upojny dzien. Planujemy zwiedzic muzeum, zjesc cos.. i... hmm... w sumie to tyle. Moglbibysmy tez skorzystac z bankomatu, ale Jacek ma karte Maestro i MasterCard, ktore w Mongolii generalnie nie sa akceptowane nigdzie. Jacek widzial jeden bankomat obslugujacy te karty w Ulan Bator ale oczywiscie byl on zepsuty. Na szczescie Lukasz ma Vise a Michal sporo gotowki. Damy rade. W koncu nasza wyprawa to 'nieustajace pasmo sukcesow' o czym co chwile przypomina nam Michal.
Na koniec pare slow o 'drodze' z Ulan Bator do Cecerleg. Wsiedlismy do minibusa pod Dragon Center na obrzezach Ulan Bator. Razem z nami jechalo 10 doroslych osob i 3 dzieci. Nasza trojka jechala na wybitnie niewygodnych fotelach (juz po 20 minutach zaczynal bolec kregoslup) tylem do kierunku jazdy. Poczatkowo (okolo 5 godzin) jechalismy po asfalcie ale kolejnych 5h jezdzilismy po bezdrozach, na ktorych co jakis czas kierowca wysadzal kolejnych Mongolow. Niby nic, ale okazuje sie, ze znalezc w nocy jurte na bezkresnym stepie jest dosc trudno tak wiec krecilismy sie jak przyslowiowy pierd w majtach. Czas "umilala" nam mongolska muzyka puszczona tak glosno, ze o spaniu bez stoperow nie bylo mowy. Zreszta i ze stoperami nie bylo lepiej. Calosc dopelnial mongolski chorek i pewna pani uderzajaca (niby w rytm) plastikowa butelka o kolano. Po godzinie nie wytrzymalem i uprzejmie poprosilem ja aby raczyla przestac. Dodatkowym walorem jest kurz unoszacy sie nad drogami. Nie byloby w tym nic zlego gdyby nie to, ze Mongolowie zdaja sie nie widziec zwiazku miedzy otwartymi oknami a kurzem duszacym wszystkich pasazerow minibusa.
No coz, nieustajace pasmo sukcesow.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz