Na początek muszę wyjaśnić, dlaczego przez ostatnich kilka dni nie zamieściliśmy żadnego nowego wpisu. Po pierwsze działo się naprawdę wiele, po drugie nie mieliśmy dostępu do Internetu a po trzecie w okolicy, w której mieszkamy, co jakiś czas brakuje prądu i zdarzało się, że traciliśmy cały wpis tuż przed jego opublikowaniem. Mamy nadzieję, że uda nam się nadrobić wszystkie zaległości w ciągu kilku najbliższych dni. Póki co jednak, skupimy się na wydarzeniu najważniejszym – naszej wizycie w dwóch z 19 lokalnych sierocińcach.
Przez ostatnie dwa dni, razem z dwoma lwicami (członkinie lokalnego oddziału Lions Club Intenrational- działającej na całym świecie organizacji charytatywnej) kupowaliśmy prezenty dla wychowanków) domów dziecka. Zaopatrzyliśmy się w ogromne ilości zeszytów, bloków rysunkowych, plasteliny, flamastrów, kolorowej kredy itp. Kupiliśmy też to, co dzieci lubią najbardziej – słodycze.
Przez cały dzisiejszy poranek segregowaliśmy i rozdzielaliśmy nasze prezenty na 50 zestawów a gdy skończyliśmy ruszyliśmy w stronę sierocińców. Obawialiśmy się, że spotkamy się ze skrajną biedą i smutkiem jednak okazało się być inaczej. Przywitała nas grupa dwudziestu dzieci w wieku od zaledwie ośmiu miesięcy do 12 lat. Nie zwlekając Michał zaczął bawić się z dziećmi i nauczył je kilku gier i zabaw. Bawiliśmy się w „ciepło-zimno”, w berka, węża i masę innych prostych, wesołych zabaw. Absolutnym hitem okazała się być wielka, kolorowa chusta (zwana spadochronem), dla której Michał zna wiele ciekawych zabaw. Pierwszą z nich jest szarpanie i falowanie (zabawa w morze- wzburzone bądź spokojne), którą później wzbogaciliśmy o próbę trafienia niebieską piłeczką WSB w środek płachty gdzie znajduje się niewielki otwór. Następnie na chustę wchodziły co drobniejsze dzieci, które podrzucaliśmy (czasami dość wysoko) do góry. W międzyczasie kilkoro dzieci w wiku 5-6 lat bardzo zainteresowało się aparatem fotograficznym Łukasza i już po paru chwilach całkiem sprawnie się nim posługiwały. Ciekawe czy zgadnicie, które zdjęcie zawdzięczamy naszym młodym fotografom. Wszystkim zabawom przez cały czas towarzyszyły głośne śmiechy i szerokie uśmiechy, co także i nam sprawiło ogromną radość.
Na koniec obdarowaliśmy dzieci oraz pracowników sierocińca przeznaczonymi dla nich prezentami. Poziom szczęścia osiągnął apogeum i jedynym wypowiadanym słowem stało się „bajerla”, czyli po mongolsku dziękuję. Zrobiliśmy ostatnie zdjęcia, z żalem pożegnaliśmy wszystkie dzieci i pojechaliśmy do drugiego domu dziecka.
W przeciwieństwie do pierwszego odwiedzonego przez nas miejsca, drugie nie prezentowało się już tak dobrze. Gołe, nieotynkowane ściany, dzieci chudsze, brudniejsze i gorzej ubrane, ale mimo to równie wesołe. Prowadzącą okazałą się być bardzo sympatyczna, ciepła i otwarta francuska zakonnica. Nauczyła ona swoich podopiecznych jej rodzimego języka co na pewno przyda im się w dorosłym życiu.
Przez dwie godziny bawiliśmy się tak samo jak wcześniej i nie można było nie poczuć, że w tym czasie dla dzieci nie istniało nic poza czystym szczęściem. Było to dla nas bardzo wzruszające doświadczenie. Czuliśmy, że dajemy tym dzieciom to, czego najbardziej im brakuje na co dzień.
Resztę popołudnia spędziliśmy na obiedzie z naszymi znajomymi „lwicami”, z którymi ustaliliśmy szczegóły lekcji angielskiego, które zaczniemy prowadzić już od poniedziałku.
W kolejnych wpisach opiszemy kogo i jak uczymy oraz naszą wyprawę na Białe Jezioro, która dziwnym zbiegiem okoliczności skończyła się na pustyni, ponad 800km na południe.
Czekamy na dalsze wieści z dalekiej krainy;)
OdpowiedzUsuńAdam i Basia
POWODZENIA:)
OdpowiedzUsuńKUBA
Wzruszające zdjęcia... i pełne podziwu.
OdpowiedzUsuńTa wyprawa na pewno wiele was nauczy.
Odżywiajcie się dobrze i uważajcie na siebie!
Pozdrawiamy i 3mamy kciuki!
madzia i julek
p.s. na bieżąco odwiedzamy wasz blog :)
Samodzielne Stowarzyszenie Ludzi Kreatywnych JEST Z wAMI:) gRATULACJE:)
OdpowiedzUsuń