Przyszla pora na opisanie naszej podrozy nad Biale Jezioro, ktora w wyniku kilku zbiegow okolicznosci nie tylko nie dotarlismy nad jezioro ale udalo nam sie trafic na pustynie. 800km na poludnie. Ale po kolei.
Jak juz pisalismy dotarlismy minibusem do Cecerleg. Ponizej prezentujemy kilka widoczkow z trasy, zdjecia z Cecerleg oraz obraz typowej mongolskiej rodzinki spotkanej na stepie O tym wszystkim jednak juz pisalismy. Pisalismy tez o spotkanym Francuzie, ktory zaoferowal nam przejazd swoja Toyota Land Cruiser HDJ 81 z wlozonym 6-cio litorwym, doladowanym, toyotowskim silnikiem diesla wyciagnietym z jakiegos szesciokolowego pojazdu. Niestety Jackowi mimo wielu prob i szczerych checi nie udalo sie znalezc "dawcy" tegoz wspanialego silnika. Toyota nim napedzana (moc przekazywana przez automatyczna skrzynie biegow, niestety) niemal latala. Wiemy, ze miala okolo 300KM ale momentu obrotowego nie potrafimy sobie nawet wyobrazic. Michael (wlasciciel i kierowca) po tym jak uslyszal, ze Jacek to zapalony off-roadowiec obiecal, ze pozwoli mu pojezdzic po pustyni.
Z Cecerleg wyruszylismy okolo 8 rano i od razu wjechalismy w droge wiodaca na poludnie - na pustynie. Widoki byly przepiekne. Absolutnie plaskie pustkowie, widocznosc w kazda strone (na oko) 100km, idealnie blekitne niebo z powoli przeplywajacymi po nim cumulusami, ktore sprawialy wrazenie namalowanych i zawieszonych na niebie. Niestety zadne zdjecie nie oddalo tego niesamowitego widoku.
Michael, mimo slusznego juz wieku, okazal sie kierowca z krwi i kosci - mimo, ze jechalismy po nierownych szutracj i piaskach momentami nasza srednia predkosc zblizala sie do 100km/h. Na "wolniejszych" odcinkach spadala do "zaledwie" 60-70km/h i to wszystko na 3 oryginalnym amortyzatorach i jednym Old Man Emu. Mielismy troche problemow z hamulcami (a scislej rzecz ujmujac - przez ostatnich 100km nie mielismy ich wcale) wiec mimo wczesniejszych zapewnien Michael nie pozwolil Jackowi poprowadzic.
Na szczescie gdy pod wieczor zatrzymalismy sie w malutkiej miejscowosci na srodku pustyni (Jacek i Lukasz rozegrali tam nierozstrzygniety niestety mecz bilardowy z lokalami) Michael poszedl spac do hotelu a jego mechanik i drugi kierowca w jednej osobie wywiozl nas kilka kilometrow za osade abysmy tam rozbili nasz namiot. Po dwoch godzinach, gdy zrobilo sie juz calkowicie ciemno, wrocil i pozowlil nam troche pojezdzic. Auto okazalo sie byc niesamowite. Jadac z tylu, jako pasazer nie bylo tego czuc, ale kazde glebsze docisniecie gazu powodowalu trudna do opisania eksplozje mocy, ktorej akompaniował ryk silnika i odlgos ogromnych ilosci powietrza wsysanych przez snorkel. Szkoda jedynie, ze jezdzilismy w nocy, na szosowych oponach i stosunkowo delikatnych amortyzatorach - nie moglismy nawet w 1/3 wykorzystac mozliwosci tego auta.
Pewnie niektorzy czytajacy tego posta zastanawiaja sie po co komu taki potezny silnik w zlyklej terenowce. Otoz okazalo sie, ze nie jest ona taka zwykla. Michael, wlasciciel firmy zajmujacej sie poszukiwaniem zloz surowcow naturalnych na pustyni Gobi, ma 3 wiertla do badan glebinowych. Kazde z nich sklada sie zwielu elementow, ktore lacznie waza 21 ton. Toyota, ktora jechalismy do Dalanzadgadu Michael przeciaga te wiertla przez pustynie do kolejnych obszarow badan. 21 ton po gorzystej, kamienistej pustyni. Robi wrazenie.
Mysle, ze "wstawki offroadowej" juz wystarczy, pora wrocic do naszej podrozy. Po dwoch dniach dotarlismy do Dalanzadgadu, w ktorym obiecano nam darmowy nocleg w jurcie na terenie hostelu prowadzonego przez zone Michaela - Mongolke, ktora nauczyla sie od meza francuskiego ale po angielsku nie umiala powiedziec nic. Dla Jacka i Lukasza byl to niezly sprawdzian nauki wyniesionej z ich uczelni (dla niewtajemniczonych - kazdy student MWSLiT obowiazkowo uczy sie francuskiego przez 3 semestry).
Po dlugiej podrozy odpoczynek w Dalanzadgadzie przyjelismy z ulga. Dopiero nastepnego dnia postanowilismy zwiedzic okolice, a stricte mowiac pobliski Park Narodowy. Niestety bylismy ograniczeni zarowno pod wzgledem czasu jak i posiadanych funduszy, wiec zdecydowalismy sie tylko na krotka (1,5h jazdy UAZem w jedna strone) wycieczke do kanionu, ktory slynie z tego, ze nawet w lecie, w niektorych miejscach zalega w nim snieg. Niestety w tym roku snieg stopnial (globalne ocieplenie? ;-) ) ale mimo to kilka godzin spedzonych miedzy malowniczymi skalami w towarzystwie wszechobenych, niewielkich gryzoni pdobnych do chomikow (niestety szybkie sie bestie okazaly - zdjecia nie udalo sie zrobic) oraz polujacych na nie sepow, bedziemy bardzo pozytywnie wspominac. Widzielismy tez niewielkie stado jakow a Jacek zaprzyjaznil sie z bardzo spokojnym konikiem polnym (?), ktorego nazwal Jefrey. Jefrey podrozowal na jego reku przez dobrych kilkanascie minut zanim zdecydowal sie wrocic do swojego naturalnego srodowiska.
Wspomnialem, ze jechalismy UAZem (okropne auto). Musze jednak dopisac pare slow o kierowcy. Jego zdjecie zamiescilismy ponizej. Jego twarz przez caly czas wyrazala ta sama, zimna bezwglednosc. Bylismy przekonani, ze gdyby zechcial, moglby bez mrugnięcia oka skrecic kark mlodemu kotkowi ;-)
Po po wrocie do DZ (Dalanzadgad) postanowilismy odwdzieczyc sie za goscine i kupilismy Michaelowi i jego zonie butelke wytrawnego, bialego, poludniowoafrykanskiego wina. Na szczescie okazalo sie byc bardzo smaczne. Przy okazji Michael powiedzial nam, ze jest ostatnim potomkiem francuskiego rodu, ktory od setek lat zajmowal sie produkcja wina.
Nastepnego dnia przyszedl czas powrotu do Ulan Bator. Niestety jedynym sposobem (poza niemozliwie wrecz drogim samolotem) byl autobus mieszczacy okolo 30 osob, ktoremu dotarcie do UB zajmuje okolo 15-16h. Na calej trasie (ok. 800km) nie ma ani kilometra asfaltu. Zapowiadalo sie swietnie ale nic nie moglo nas przygotowac na koszmar, ktory nas czekal.
Zaczelo sie od totalnego zaskoczenia. Lukasz i Jacek, ktorzy studiuja logistyke, dowiedzieli sie, ze bagaze zajmujace 2 metry szescienne da sie jednak upchnac do bagaznika o pojemnosci 1,5 metra szesciennego. Ucierpialy na tym niektore z naszych rzeczy ale to byl dopiero poczatek. Pozniej okazalo sie, ze zostalismy posadzeni tylem do kierunku jazdy, na silniku (gorace fotele moze sa fajne w zimie ale nie przy 30 stopniowym upale) a dodatkowo na nasze nogi skierowano goracy strumien powietrza gdyz silnik wyraznie sie przegrzewal i kierowca musial robic przerwy co 2-3 godziny. W trakcie kilku z tych przerw ktorys z pasazerow wymiotowal przed autobusem (i tak dobrze, ze nie w srodku). Wiekszosc pasazerow wracjaacy pozniej do autobusu wyraznie sobie tym glowy nie zaprzatala i wdeptywala w wymiociny wnoszac je do srodka. Jakby tego (i placzacych dzieci) bylo malo, w pewnym momencie na podloge tuz obok nas wylala sie butelka kumysu, ktory powiedzmy sobie szczerze - smierdzi potwornie. Oczywiscie nie mielismy miejsca na nogi o zasnieciu moglismy pomarzyc. Gdyby tego bylo malo w okol rozpetala sie burza z piorunami a my bylismy jedynym odstajacym od stepu obiektem, metalowym w dodatku. W pewnym momencie zaczelismy zartowac, ze moze lepiej by bylo gdyby w koncu ktorys w nas trafil. Przynajmniej skonczyla by sie ta najbardziej meczaca w naszym zyciu podroz. Nic takiego sie jednak nie stalo i jechalismy dalej. Gdy juz widzielismy przedmiescia UB autobus stanal wyraznie zepsuty a kierowca zabral sie do dlugotrwalej naprawy silnika. Jacek byl dosc zaskoczony gdy zobaczyl pod maska dosc potezny, benzynowy silnik V8. Biorac pod uwage predkosc, moc i zdolnosc pokonywania wzniesien spodziewal sie raczej jednostki czterocylindrowej ;-)
Ulan Bator nie nalezy do miejsc ani ladnych, ani milych ani ciekawych. W zasadzie to nie lubimy tego miasta. Jednak gdy autobus w koncu stanal na przystanku i moglismy z niego wysiasc, poczulismy ogromna ulge. Pozniej, przez caly dzien odpoczywalismy w naszej jurcie dziekujac wszystkim mozliwym bogom, ze ta podroz wreszcie dobiegla konca.
Pokonalismy okolo 2100km. Przez 10h jechalismy (tylem do kierunku jazdy) minibusem, przez 20h Toyota, przez 3h UAZem i przez 18h autobusem (rowniez tylem do kierunku jazdy).
(przepraszam za brak polskich ogonkow i niepoprawiona pisownie ale widze za soba duza kolejke do internetu i niemal czuje narastajaca w powietrzu frustracje innych gosci hostelu. Jacek)
Oj uśmiałam się Michałku czytając relację z Waszego powrotu do UB tym nieszczęsnym busem... z pawiami, ryczącymi dziećmi, buchającym żarem silnikiem i szalejącą wokół nawałnicą. Domyślam się, że Wam nie było do śmiechu.Pozdrawiam. Violka S.
OdpowiedzUsuńPS. Zarówno paw jak i latawiec są bardzo kolorowe, ale ja zdecydowanie bardziej wolę puszczać latawce.
Witam,
OdpowiedzUsuńMy już w Polsce, a widzę Wy nie próżnujecie ;) szkoda, że nie udało wam się dotrzeć do Białego Jeziora bo to przecudne miejsce, ale pewnie nie żałujecie za bardzo. Ta podróż i tak była luksusem przy naszej 20 godzinnej w o 1/3 przepełnionym busie w 6 na kanapie 3 osobowej, ale już przynajmniej wiecie co miałem na myśli mówiąc, że Hitler musiał podróżować z Żydami samochodem po stepie ;). Pozdrawiam i życzę wielu przygód ja niestety wróciłem do szarej rzeczywistości. Mam nadzieje, że moja zawodna pamięć pozwoli mi sobie przypomnieć o Waszej stronie i kiedyś jeszcze wpaść.
Pozdrowienia od "sympatycznego studenta z Poznania" ;)
Hej.Widzę,że sobie tam dobrze radzisz braciszku Łukaszu;-)Na bierząco przeglądam wasz blog.Bardzo ciekawe opisy mongolskiej rzeczywistości przedstawiane z poczuciem humoru i profesjonalne zdjęcia;-)Życzę jak najmniej niemiłych przygód m.in.związanych z funkcjonującą w Mongolii motoryzacją.Dbajcie tam o siebie chłopaki!Pozdrowienia od Ani,Grzegorza i Bartusia
OdpowiedzUsuńDziekuje za komentarze, wasze pozytywne opinie duzo dla nas znacza.
OdpowiedzUsuń56 yrs old Data Coordiator Gerianne Murphy, hailing from Chatsworth enjoys watching movies like Red Lights and Cabaret. Took a trip to Lagoons of New Caledonia: Reef Diversity and Associated Ecosystems and drives a Ferrari 250 GT Series 1. skocz do tych gosci
OdpowiedzUsuń