piątek, 27 sierpnia 2010

Black Market

Dzisiaj postanowiliśmy pojechać na targ.
Poprosiliśmy naszego gospodarza aby napisał nam na kartce papieru jak nazywa się miejsce, w które chcemy się udać i pokazał nam z którego przystanku wsiąść do autobusu. No, właściwie to minibusa. W którym na 10 miejsc siedzących przypadały..22 osoby. Rozpoczęliśmy wiec nasza niedługą podróż w niemałym ścisku ale jakoś daliśmy rade.
Teren targowiska i jego okolice prezentują się bardzo nieprzyjemnie. Skrajny tłok, hałas, smród.
 

Sprzedawane produkty spożywcze są dalekie od świeżości- wszystkie warzywa to import z Chin a mięso chyba nigdy nie widziało lodówki. W zasadzie jedyne interesujące przedmioty to ubrania i obuwie. Ceny dość wysokie ale czasami dawało się trochę potargować. Jacek zapłacił 10.000 Tugrików za czapkę która początkowo kosztować miała 15.000 a Lukasz skarpetki wycenione na 5.000 Trg. kupił za 4.000

W części mięsno-warzywnej fascynacja walczy z obrzydzeniem. Z jednej strony nigdzie jeszcze nie widzieliśmy świńskich głów sprzedawanych w całości czy konia ćwiartowanego na oczach kupujących. Nasza uwagę przykuły także lokalne sery. Sprzedawczynie bardzo intensywnie odganiały muchy ale tylko wtedy gdy przechodziliśmy obok. Wystarczyło odejść na kilkanaście kroków i panie wracały do sowich własnych zajęć.

Sklepy mięsne to po prostu drewniano-blaszane budy, w których mięso leży na kartonach i blatach. Widzieliśmy kilka lodówek ale zdaje się ze ich używanie jest zbyt kosztowne albo po prostu mongołowie lubią taki specyficzny aromat lekko nadpsutego mięsa ;-)

Obszar targowiska podzielony jest na kilka segmentów. Odzieżowy, elektroniczny, spożywczy itd. Można tutaj kupić materiały na jurty, zimowe buty i czapki z futra jakiegoś ślicznego, długiego, czarnego gryzonia. Mówili na niego "ming". Gdzieś przewinęły się także norki. A może to to samo?





Jacek (176cm)wpasował się w mongolska rozmiarówkę i dorwał okazyjnie (25.000 Trg.) zamszowa marynarkę, która pewnie ma naśladować tradycyjny strój mongolski. Bardzo śmieszyła nas podszewka z logo marki The North Face. Tutaj niemal wszystko jest podrabiane. Jeśli buty to adidasa, jeśli torebka to Dolce & Gabbana a bielizna Calvina Kliena (pisownia oryginalna :-D )

Lukasz chciał kupić kalesony z wielbłądziej wełny ale przy jego wzroście (195cm) najdłuższe jakie znalazł sięgały mu do polowy łydki. Na otarcie łez pozostały mu skarpetki. Również z wielbłądziej wełny.

Przymierzaliśmy również wiele czapek ale były albo niezbyt ładne albo za drogie. W końcu jedynie Jacek skusił się na (ponoć) tradycyjna mongolska czapeczkę. Dla turystów tutaj wszystko jest "tradycyjne".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz