poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Po 6 dniach i 8100km przebytych koleją dojechaliśmy do Ułan Bator.
Na początku nie dopisywało nam szczęście - osoby, która miała nas odebrać z dworca i zawieźć do mieszkania nie znaleźliśmy na dworcu. Po paru telefonach i niemal dwóch godzinach czekania udało nam się jednak spotkać z naszą przewodniczką. Niestety dopiero tutaj zaczęły się (śmieszne w gruncie rzeczy) 'problemy'. Wzięliśmy nasze bagaże i zapakowaliśmy je do rozlatującego się, pozbawionego tylnego zawieszenia, części lusterek i klamek Hyundaia Accenta. Niestety okazało się, że brakuje w nim również paliwa, nawet do odpalenia tej jakże 'klimatycznej'  machiny. A nasza przewodniczka stwierdziła, że niestety nie ma pieniędzy na paliwo. A my nie mamy tugrików (lokalnej waluty). A kantory otwierają za kolejną godzinę. Michał i Łukasz zdawali się być rozbawieniu całą sytuacją ale Jacek, głodny i zmęczony, daleki był od śmiechu (coby nie pisać, że się po prostu porządnie wkurzył). Wisienką na torcie był widok Michała odchodzącego w stronę stacji benzynowej z 'kanistrem' wykonanym ze starej, na oko czterolitrowej butelki.
W międzyczasie (mieliśmy już tugriki) Jacek postanowił coś zjeść. Co prawda bar znajdował się tuż obok, a menu było zilustrowane kilkoma zdjęciami, jednak bariera językowa zmusiła do zamówienia pierwszego lepszego obrazka za 5zł. Obrazek okazał się być zupą (zgoła niepodobną do zilustrowanej  w menu), którą zidentyfikowałem jako rosół wołowy z dużą ilością lanych (bądź kładzionych) klusek. Był smaczny i sycący, więc humor Jacka od razu uległ poprawie i z każdej następnej 'przygody' śmiał się na równi z Łukaszem i Michałem.
Dodać tutaj należy, że Jacek jest smakoszem kuchni wszelakich i w swoich podróżach bardzo dużą wagę przywiązuje do aspektu kulinarnego. Póki co pod tym względem Mongolia zaskoczyła pozytywnie.
Gdy auto udało się w końcu zatankować ruszyliśmy w stronę centrum. Ruch w Ułan Bator przypomina ruch w każdym dużym mieście. Trzeciego świata. Mało świateł, ruch prawostronny ale kierownica po prawej stronie, dużo trąbienia i korków. Ale okazało się, że nasza przewodniczka mimo zdezelowanego samochodu jest dobrym kierowcą i dość szybko zawiozła nas do "The best hostel in Ulan Bataar" który skusił nas między innymi darmowym dostępem do internetu. I w sumie na tym zalety się kończą. Hostel to stary, radziecki blok z balkonami pełnymi suszących się rzeczy i pokojami pełnymi wszelakiej maści turystów - od Holendrów, Anglików i Niemców po będących tu przejazdem Kazachów, Chińczyków i Mongołów. Na szczęście jest czysto i tanio, za noc płacimy 6$ od osoby ale jutro poszukamy czegoś za 3$.
Gdy kończę to pisać chłopaki już mnie nieco poganiają - idziemy na miasto kupić mongolską kartę do telefonu komórkowego, spotkać się z naszą przewodniczką (Sabiną) i napić się zimnego piwa. Przez 5 dni w pociągu piliśmy tylko cienkie, ciepłe rozgazowane piwo, więc wszyscy mamy ogromną ochotę na lodowatą szklankę dobrego Pilsnera. Pytanie tylko - czy nam się uda? ;-)

Do następnego,
Jacek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz